Dziś do mojego mieszkania zapukała sympatyczna blondynka z długim warkoczem. Zaraz po otwarciu jej drzwi usłyszałem, że jest wolontariuszką pewnej fundacji, ale nie zbiera żadnych pieniędzy, ani podpisów. Po prostu chce porozmawiać. Dwie minuty później wiedziałem już, że nasza rozmowa sprowadza się do tego, bym co miesiąc wpłacał pieniądze na konto ich fundacji. Wiedziałem też, że nie będę tego robić, ponieważ forma pomocy i sam cel nie były dla mnie dość przekonujące. Grzecznie odmówiłem, ale moja rozmówczyni naciskała na to, bym wpuścił ją do środka i dał jej szansę wszystko, lepiej wytłumaczyć. Uległem.
Na ogół uważam się za osobę asertywną, ale w tamtym momencie coś poszło nie tak. Zgodziłem się na dłuższą rozmowę, wiedząc jednocześnie, że jest to marnowanie czasu zarówno mojego, jak i jej. Po wejściu do mieszkania dziewczyna szybko zaczęła budować ze mną bliższy kontakt. Przedstawiła się z imienia i zapytała o to, jak ja się nazywam. Dopytywała także o to co robię na co dzień, czemu jestem w południe w domu i wiele innych. Opowiedziała również trochę o sobie. Tak czy inaczej pierwsze, pięć minut upłynęło pod znakiem rozmowy o wszystkim innym, tylko nie o celu jej wizyty. Przez co nawet zdążyłem ją polubić.
Później przeszła do rzeczy i opowiadała o fundacji oraz o tym, czym dokładnie się zajmują. Trochę o ich misji, o tym co chcą zmienić na świecie i jakie mają cele. Nie obeszło się również bez powiedzenia mi o kosztach takiej działalności. I pokazania wzruszających i chwytających za serce zdjęć z placówek, które prowadzą. Na koniec zostałem zapytany o to, czy popieram takie działania i czy uważam, że warto pomagać. Oczywiście, że popieram i oczywiście, że warto. Ciężko się z tym nie zgodzić.
Cały ten spektakl został zwieńczony wyciągnięciem przez wolontariuszkę pustego formularza polecenia stałej zapłaty i zapytania się o moje dane. Pomimo, że nasza rozmowa trwała prawie kwadrans, blondynka była bardzo miła, a sam cel fundacji - szczytny, to moje zdanie na temat formy pomocy nadal się nie zmieniło. Z wielu powodów nie chciałem w tym uczestniczyć. Pojawił się jednak spory problem, którego nie było jeszcze kilka minut wcześniej. Dziewczyna spędziła ze mną trochę czasu, wzbudziła we mnie zaufanie i czułem do niej sympatię. Ponadto nie chciałem, aby jej starania poszły na marne i abym wyszedł na kogoś, kto nie chce pomagać potrzebującym. Odmówienie w tej sytuacji stało się niezwykle trudne.
Patrzyłem się na ten formularz, tocząc w swojej głowie wewnętrzną walkę. Z jednej strony nie chciałem czegoś robić wbrew sobie, a z drugiej nie wypadało powiedzieć „nie”. Atmosfera towarzysząca temu spotkaniu spowodowała, że zacząłem już nawet wymyślać dlaczego powinienem zgodzić się na comiesięczne przelewy. Bo fundacja mnie bardzo potrzebuje. Bo beze mnie nie osiągną swoich celów. Bo uważam się przecież za dobrego człowieka. W dodatku zacząłem także myśleć o tym, jak będzie czuć się wolontariuszka, kiedy jej odmówię. Pewnie będzie jej przykro. Być może się zdenerwuje. Albo do końca dnia będzie chodzić smutna.
Chciałem już zacząć dyktować jej swoje dane, ale… w ułamku sekundy mnie olśniło. W jednej chwili poczułem się, jak bym obudził się z głębokiego snu. Albo nagle otrzeźwiał. Przecież ta dziewczyna przez ostatnie, kilkanaście minut stosowała dobrze przemyślaną strategię, mającą na celu utrudnienie mi odmowy. Każde, wypowiedziane przez nią zdanie miało wywołać we mnie konkretną reakcję. Spowodować, bym ją polubił. Poczuł się za coś odpowiedzialny. Uwierzył w jej dobre intencje. Wszystko to po to, by ostatecznie zrealizować cel, z którym do mnie przyszła.
Owszem, być może to nie było żadne, celowe wywieranie wpływu. Może polubiłem ją tak po prostu. Może naprawdę jestem w pewien sposób odpowiedzialny za sukces lub porażkę tej fundacji. I może wolontariuszka miała jak najlepsze intencje. Ale jednej rzeczy nie byłem w stanie zaprzeczyć. Temu, że przejmowałem się jakąś, nieznaną mi organizacją i obcą dziewczyną, przy czym oni mieli moje uczucia głęboko w dupie. Nie obchodziło ich to, że powiedziałem wcześniej „nie”. To, że najzwyczajniej w świecie akurat im nie chcę pomagać. I to, że bezczelnie manipulują moimi emocjami.
Nie uległem presji. Wziąłem głęboki oddech i stanowczo odmówiłem. Powiedziałem, że to mnie nie przekonuje i nie chcę w tym brać udziału. Dziewczyna jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniła swoje podejście. Zaczęła mnie przedrzeźniać, pakując jednocześnie swoje rzeczy. Stała się chamska i opryskliwa. Następnie wstała i wyszła z mieszkania bez słowa, trzaskając przy tym drzwiami. Przez moment poczułem się z tym naprawdę źle. Ale po chwili pomyślałem sobie, że jej emocje i jej świat wewnętrzny, to nie moja sprawa. Nie jestem za to w żaden sposób odpowiedzialny.
Pomimo, że tym razem podjąłem decyzję w zgodzie ze sobą, to tak, jak większości ludzi na świecie - nie zawsze mi się to udawało. I chyba każdy z nas wiele razy w swoim życiu zrobił coś, czego tak naprawdę nie chciał. Do czego nie był w pełni przekonany. Czy też coś, co nie do końca mu odpowiadało. Czasami były to rzeczy błahe, jak na przykład oddanie swoich, ostatnich drobnych jakiemuś żulowi. Po to, aby się odwalił i sobie poszedł. Innym razem było to zgodzenie się na prośbę swojego szefa, by zostać kilka godzin dłużej w pracy, pomimo posiadania planów na popołudnie. Po to, by miał o nas dobre zdanie. A niekiedy decydowaliśmy się nawet na zrobienie czegoś, przez co cierpieliśmy długie miesiące czy lata. Być może było to pójście na studia, wzięcie kredytu, zmiana miejsce zamieszkania, wzięcie ślubu czy porzucenie swojej pasji. Po to, aby wreszcie ktoś przestał na nas naciskać.
Przykładów rzeczy, które wbrew sobie robimy lub na które się godzimy, można by mnożyć. Najczęściej rozchodzi się o spełnienie czyjejś prośby, zdecydowanie się na kupno czegoś, podpisanie jakiejś umowy czy wsparcie kogoś w konkretny sposób. Jednak jak to się dzieje, że pomimo iż często czegoś nie chcemy, to ostatecznie robimy to, tym samym wpływając negatywnie na własne życie? Tracąc czas, nerwy lub pieniądze? Wpędzając się w kłopoty? Męcząc się? Doświadczając dyskomfortu?
W zdecydowanej większości przypadków powód tego jest wręcz banalny. Jest nim chęć uniknięcia przez nas poczucia winy. Nieprzyjemnej emocji, która jest dla nas pewnego rodzaju karą, w momencie kiedy robimy lub chcemy zrobić coś wbrew oczekiwaniom innych osób. Bo przecież powinniśmy robić to, o co inni nas proszą. Powinniśmy innym zawsze pomagać. Powinniśmy żyć pod dyktando swoich bliskich. Powinniśmy troszczyć się o cele ludzi ze swojego otoczenia. Powinniśmy spełniać czyjeś oczekiwania. Powinniśmy przedkładać szczęście innych ponad swoje, własne. A nawet jeśli w rzeczywistości nie powinniśmy, to mniej więcej właśnie takie rzeczy wmawia nam się od najmłodszych lat. Mówiąc, że mamy być grzeczni. Mamy być mili. Że mamy być uprzejmi. Mamy być pomocni. Mamy dzielić się zabawkami. Mamy słuchać nauczycielki. Mamy się nie bić. Mamy dbać o to, by inni nas lubili.
Kultura i wychowanie powodują, że zaczynamy wierzyć, iż wszyscy wokół są zdecydowanie ważniejsi od nas. Zaczynamy zwracać uwagę na dobro innych, zapominając przy tym o dobru własnym. Zaczynamy myśleć, że skupienie się na sobie i egoizm są złe. Zaczynamy dbać o emocje obcych nam ludzi, spuszczając jednocześnie mentalny wpierdol własnym uczuciom. Zaczynamy odklejać się od swoich potrzeb i próbujemy zaspokajać potrzeby otoczenia. Wszystko to po to, by nie mieć do siebie wyrzutów sumienia.
I w związku z tym powiem Ci teraz coś, co może nie jest zbyt populistyczne, ale osobiście uważam, że jest bardzo zdrowe.
Przede wszystkim pamiętaj o tym, że poczucie winy to tylko emocja. Emocja, która przeważnie dość szybko znika. A z kolei konsekwencje robienia rzeczy, których nie chcemy na ogół ciągną się za nami tygodniami, miesiącami, a czasami nawet przez lata. Nierzadko, przy okazji wywołując złość i irytację wobec samych siebie, a tego już ciężko jest się pozbyć. Dlatego z czysto pragmatycznego punktu widzenia lepiej jest nie spełnić czyichś oczekiwań i przez chwilę pomęczyć się z ewentualnym poczuciem winy, niżeli później, długoterminowo pałować się tym, co zrobiliśmy… choć w głębi siebie wcale tego nie chcieliśmy.
Między innymi dlatego odmówiłem wolontariuszce. Ponieważ wiedziałem, że będę się obwiniać maksymalnie przez kilkanaście sekund, a następnie po prostu mi przejdzie i moje życie wróci do normy. A gdybym zdecydował się na te przelewy, to mogłoby się to dla mnie różnie skończyć. Pewnie byłbym na siebie wkurzony przez kilka dni. W pewnym stopniu podkopałbym też zaufanie i szacunek do samego siebie. Może zacząłbym o sobie myśleć źle. Może spadłoby moje poczucie sprawczości. A może wydarzyłoby się coś innego, co odczuwałbym przez lata i z czym musiałbym żyć.
Jest jednak coś jeszcze, co pomogło mi podjąć właściwą dla mnie decyzję. I co w wielu sytuacjach powoduje, że nie spełniając czyichś oczekiwań w ogóle nie odczuwam poczucia winy. Tym również chciałbym się z Tobą podzielić.
Posłuchaj. Nie wiem czy ktokolwiek Ci to kiedyś powiedział, ale nie ma nic złego w tym, że nie masz na coś ochoty. Jesteś człowiekiem i zawsze masz prawo czegoś nie chcieć. Możesz nie chcieć robić stałych przelewów na nieznaną Ci fundację. Możesz nie chcieć z kimś rozmawiać. Możesz nie chcieć pożyczać komuś swoich pieniędzy. Możesz nie chcieć być dzisiaj dla wszystkich miły. Możesz nie chcieć wychodzić w ten weekend ze znajomymi na miasto. I nie musisz się komukolwiek tłumaczyć, a tym bardziej czuć się z tego powodu winny. Po prostu czegoś nie chcesz i tyle. Jeśli tak czujesz, to prawdopodobnie masz ku temu swoje powody.
Jeżeli coś nie jest Twoim obowiązkiem lub nie obiecałeś komuś danej rzeczy, to osoba ta nie ma prawa niczego od Ciebie wymagać. Nie masz pieprzonego obowiązku żyć tak, jak ktoś Ci każe, robić to, o co ktoś Cię prosi czy spełniać czyichś oczekiwań. Nie masz obowiązku nikogo uszczęśliwiać tylko dlatego, że on tego chce. To jest Twoje życie i to Ty podejmujesz w nim decyzje. Przestań ciągle zwracać uwagę na to, że coś powinieneś, bo najczęściej jest to tylko Twoją złudzeniem.
Nie musisz też nadmiernie przejmować się w takich sytuacjach uczuciami innych osób. Jako ludzie przywiązujemy zdecydowanie za dużą wagę do tego jak ktoś się poczuje, gdy mu odmówimy. Nie powinno Cię to w ogóle interesować. Skoro ktoś Cię o daną rzecz pyta lub prosi, to powinien mieć na uwadze fakt, że możesz mu odmówić. Jeśli nie potrafi sobie z tym poradzić i był tak naiwny by wierzyć, że stanie się inaczej, to cóż… czy to jest Twój problem?
Przygotuj się na to, że niektórzy nie przyjmą dobrze Twojej odmowy. Zasmucą się, zaczną płakać lub obrażą się na Ciebie. Będą też tacy, którzy zaczną brać Cię na litość, wzbudzać w Tobie wyrzuty sumienia i robić wszystko, byś tylko zmienił swoje zdanie. Ale i tym również nie ma co zaprzątać sobie głowy. To wciąż nie jest dobry powód, by czuć się winnym i nie ma potrzeby, byś w taką właśnie emocję „wchodził”. Najczęściej to zwykła manipulacja i bezczelna próba przymuszenia Cię do czegoś, przy jednoczesnym braku szacunku do Ciebie i Twoich decyzji.
Jako ludzie świetnie nauczyliśmy się obwiniać samych siebie, gdy mówimy innym „nie”. Ale zastanów się czy to nie jest dobry czas, by wreszcie trochę sobie odpuścić? By trochę wyluzować i przestać się przejmować? Bo pomimo tego, co myślałeś o tym do tej pory - Twoja odmowa jest OK i naprawdę - nie ma w niej nic złego.