Drogi studencie, nie daj się oszukać!

Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale z roku na rok ubywa w naszym kraju studentów. Uczelnie zarówno te prywatne, jak i publiczne – mają dość spory problem, z którym próbują sobie na wszelkie sposoby poradzić. Wiadomo - brak studentów, to brak pieniędzy, a brak pieniędzy, to zwolnienia i cięcia etatów. Przyczyną tej sytuacji być może jest niż demograficzny. A być może fakt, że coraz więcej osób młodych otwiera oczy i zaczyna rozumieć – że coś tu nie gra...

Od najmłodszych lat wszyscy wbijają nam do głów, że powinniśmy się dobrze uczyć i mieć dobre oceny. Już jako dzieci słyszymy, że bez dobrych ocen nikim nie zostaniemy, że nauka to do potęgi klucz, że jak będziemy dobrzy w szkole to znajdziemy dobrą pracę, że im lepiej się uczysz tym więcej zarabiasz i tak dalej. Często używanym argumentem jest także to, że teraz musisz się dobrze uczyć, aby później dostać się do dobrej szkoły/na dobre studia. 

Absolutnie nie jestem przeciwnikiem uczenia się czy zdobywania dobrych ocen. Wręcz przeciwnie – uważam, że bycie piątkowym uczniem bardzo pozytywnie wpływa na nasze życie i naszą osobowość. Problemem jest coś innego, co daje o sobie znać dopiero w życiu dorosłym.

Kiedy opuszczamy ostatni raz bramy swoich uczelni, to przeważnie czujemy, że zakończył się w naszym życiu etap, który był potrzebny. Tak, to jest dobre słowo: potrzebny. Czujemy, że dzięki studiom jesteśmy kompletni, wykształceni i wartościowi. Że teraz życie stoi przed nami otworem i osiągniemy wszystko, o czym tylko zamarzymy. W końcu tak nam powtarzali rodzice, nauczyciele, media, znajomi. 

I jak duże jest nasze zdziwienie, kiedy wychodząc z dyplomem magistra lub inżyniera – okazuje się, że jeśli chodzi chociażby o głupią rekrutację do pracy, to... nie spełniamy wymogów potencjalnych pracodawców? Bo nie mamy doświadczenia... Bo nie mamy umiejętności... Bo nasze CV jest nic nie warte... Bo sam dyplom to tylko papier...

Wielu moich znajomych oraz klientów, to osoby po studiach. Niektórzy skończyli coś „bardziej ambitnego” jak np. mechatronikę czy technologię chemiczną, a inni coś „bardziej przyziemnego” jak zarządzanie polem namiotowym czy socjologię. Niezależnie od tego kto i co skończył – nikt nie wspomina momentu zdobycia dyplomu jako pewnego przełomu. Nikt nie został zasypany propozycjami z rynku pracy. Nikt nie dostał nagle etatu z własnym autem, laptopem, telefonem, multisportem i górą pieniędzy.

Co więcej – wielu znanych mi magistrów i inżynierów:

- wciąż szuka pracy
- bardzo długo jej szukało
- zdobyło pracę, w której pracodawca nie patrzył na dyplom
- pracują w zawodzie totalnie odbiegającym od ich wykształcenia
- zarabiają tyle samo lub podobnie, co ich znajomi bez wykształcenia wyższego

Nie są to rzadkie przypadki i uważam, że chyba każdy z nas ma w swoim otoczeniu osoby, które można wpisać w ten schemat. Tym bardziej, że zaledwie mniej niż 1/3 Polaków w wieku 24-30, pracuje na stanowisku zgodnym z ich wykształceniem. 

Zastanówmy się więc ile tak naprawdę w dzisiejszych czasach znaczą studia? Czy ich realnie potrzebujemy? Co one takiego nam dają? Czemu w ogóle decydujemy się na studiowanie? Pozwól, że przedstawię kilka faktów, dzięki którym zdrowiej spojrzysz na temat edukacji wyższej.
 

1. Wiedza ogólnokształcąca.


W Polsce wyjątkowo popularna jest edukacja ogólnokształcąca. Czyli podstawówki, gimnazja i licea, w których teoretycznie wybierasz „profil”, ale w praktyce cały czas przyswajasz wiedzę ogólną. Uczysz się ogólnej matematyki, fizyki, historii, chemii, biologii, polskiego. Wszystkiego tego, co zostało odgórnie narzucone i co trzeba „odbębnić”. Jest niewiele dzieci, których rodzice posyłają swoje pociechy do specjalistycznych szkół jak np. szkoła muzyczna czy artystyczna. Wygodniejsze jest wysłanie swojego dziecka tam, gdzie idą wszyscy. A w końcu jakoś sobie poradzi i kiedyś wybierze odpowiednią dla siebie ścieżkę.

Na domiar złego – szkoły zawodowe czy licea techniczne są w naszym kraju traktowane jako wylęgarnie idiotów, którzy niczego nie potrafią i muszą iść do zawodówki, bo są za głupi na studia. 

Później przyjeżdżamy swoim autem do takiego „idioty po zawodówce”, który kasuje nas kilka stów za wymianę czegoś w aucie. 

Tak czy inaczej – osoby, które uważają się za ambitne – rzadko udają się do szkół zawodowych czy techników, ponieważ chcą później studiować i zdobyć „prawdziwe wykształcenie”. I co roku uczelnie wypluwają prawdziwie wykształconych: dziennikarzy, socjologów, politologów, zarządzaczy, marketingowców, filologów, stosunkowców międzynarodowych i różnej maści, innych osób, które różnią się od siebie jedynie nazwą dyplomu. W praktyce mają oni tą samą, ogólną wiedzę, której nie potrafią wykorzystać i która nijak im się nie przyda w prawdziwym życiu.

Jeśli mi nie wierzysz – zapytaj kogokolwiek po zarządzaniu, marketingu czy stosunkach międzynarodowych – czego się nauczył przez 5 lat studiów i jak często używa tej wiedzy na co dzień. 

„No dobra Tomku, ale co z tego, że ludzie mają wiedzę ogólną? Przecież mają wykształcenie i dyplom, więc to jest chyba nieważne, jaką mają wiedzę...”

Na tym cały wic polega, że na całym świecie, najlepiej zarabiające osoby, to osoby będące specjalistami. Czyli kimś takim, kto poza wiedzą ogólną – bryluje wiedzą fachową i daje innym rozwiązania.

Dobry mechanik – jest specjalistą.
Dobry stomatolog – jest specjalistą.
Dobry hydraulik – jest specjalistą.
Dobry dietetyk – jest specjalistą.
Dobry coach – jest specjalistą.

Takim osobom jesteśmy w stanie płacić nawet kilkaset złotych za godzinę, ponieważ oni znają się na czymś, z czym my mamy problem i wnoszą wartość dodaną do naszego życia. A przepraszam bardzo – do socjologa, zarządzacza, politologa czy filologa po co pójdziesz? Bo ich „zawody” fajnie brzmią?

Idziemy do ogólnokształcących podstawówek, gimnazjów, liceów, a na końcu trafiamy na ogólnokształcące studia, które są sprofilowane tylko z nazwy. Z takimi doświadczeniami i wiedzą, a raczej z ich brakiem – wchodzimy w świat dorosłych i chcemy się sprzedać. Ale co tak naprawdę chcemy sprzedać? To, co potrafimy? Ale co takiego potrafimy? Dodawać, odejmować, pisać, siedzieć na facebooku, ściągać na egzaminie?

Na ogół nasze zarobki są skorelowane z naszą wiedzą/umiejętnościami. Jeśli posiadasz wiedzę ogólnokształcącą, to chyba wiesz, jakiego poziomu dochodów możesz się spodziewać... Nikt nie zapłaci Ci kokosów jeśli można Cię łatwo zastąpić kimś innym i jesteś osobą o przeciętnych zasobach.
 

2. Wiedza specjalistyczna.


W gąszczu kierunków i profili, których ukończenie nie gwarantuje niczego – jest kilka specjalizacji na studiach, które były, są i będą zawsze cenione np.:

- informatyka (np. programiści czy testerzy)
- prawo (np. adwokaci i radcy prawni)
- medycyna (np. lekarz specjalista czy stomatolog)
- architektura (np. architekt czy projektant)
- inżynieria budowlana (np. kierownik projektu)

Osobiście uważam, że jeśli ktoś stanie się fachowcem w jednej, z powyższych dziedzin i nauczy się dobrze sprzedawać siebie – to jego kariera będzie miała sporą szansę rozkwitnąć. Po drodze jednak trzeba pamiętać o tym, że:

- ważne będą tu znajomości (w szczególności przy ścieżce adwokackiej czy medycznej)
- są to kierunki niezwykle wymagające i czasochłonne
- pomaga przy nich bycie pasjonatem tego, czego się uczymy
- raczej nieodzowna będzie pomoc bliskich, aby móc żyć i uczyć się - nie przejmując się płynnością finansową
- bez dalszego planu i pomysłu na siebie – nawet i te kierunki mogą nas nigdzie nie zaprowadzić
- wycinamy sobie kilka lat życia w zamian za dosyć pewne, ale na początku nie najwyższe pieniądze

Przykładem, jaki mogę przytoczyć do ostatniego z tych myślników jest chociażby mój klient, który ukończył medycynę oraz roczny, obowiązkowy staż medyczny – i mógł być pełnoprawnym lekarzem, ale... stwierdził, że praca przez pierwsze, kilka lat (do ok. 35-tego roku życia) za 3000 PLN na rękę to nie są pieniądze, które go satysfakcjonują. Przyłożył się bardziej do swojego „drugiego zawodu”, czyli gry w pokera i wyjechał za granicę, aby móc legalnie grać, zarabiając przy tym pięciocyfrowe sumy, co miesiąc. 

Jeden z moich klientów był także radcą prawnym, który po latach męczarni na studiach – dostał się w wielkim trudzie na aplikację, czyli kolejne, trzy lata walki w zawodzie. Wszystko to po to, aby ostatecznie zostać radcą zarabiającym pomiędzy 3000, a 4000 PLN miesięcznie.

Ktoś może powiedzieć, że 3000 PLN to dobre pieniądze. Ja jednak uważam, że zarabianie 3000 PLN miesięcznie, poświęcając wcześniej min. 10 lat życia i setki tysięcy złotych pieniędzy swoich rodziców – trochę mija się z celem.Zdecydowanie więcej i łatwiej można zarobić pracując w korporacji czy sprowadzając używane samochody zza granicy. Dlatego też tak ważne jest posiadanie planu na siebie i umiejętne sprzedawanie siebie. W każdym, dużym mieście jest masę dentystów, adwokatów czy architektów – a trzeba się jakoś na ich tle przecież wyróżnić. 

Niewątpliwie jednak – porównując „na sucho” studia ogólnokształcące ze specjalistycznymi – te drugie wygrywają.
 

3. Fach w ręku.


Tak, jak pisałem wcześniej – fach w ręku jest w cenie. Specjaliści są w cenie. Nie trzeba jednak kończyć żadnych studiów, aby być specjalistą. Często wystarczą kursy, szkolenia, dobra szkoła zawodowa lub dobre studium.

Spawacz precyzyjny – pracując dla kogoś może zarobić nawet 6-8 tys. PLN
Hydraulik – jeśli ma własną działalność – sumy pięciocyfrowe
Glazurnik/kafelkarz – jak wyżej
Mechanik – od kilku do kilkunastu tysięcy PLN

Wszystko zależy od ich wiedzy, marketingu i „rozmachu”. 

Co więcej – jest sporo zawodów, które są lepiej płatne, niż się komuś wydaje:

Sprzątaczka – jeśli pracuje dla siebie i pozyskuje klientów – 3-5 tys. PLN
Agent ubezpieczeniowy – pracując dla kogoś zarobi do 7-8 tys. PLN, a pracując dla siebie nawet dwa razy tyle
Telemarketer – dobry telemarketer, w fajnej firmie może wyciągnąć do 5 tys. PLN

Te fakty na pewno nie zachęcają do wyboru studiów, aby „mieć dobrze płatną pracę”. Tym bardziej, że studia wycinają 5 lat naszego życia, po których często nie mamy żadnego doświadczenia.
 

4. Cel studiów.


Studia są jak najbardziej rozsądnym wyborem, jeśli ktoś na nie idzie, bo coś go realnie pasjonuje, chce on sobie przedłużyć dzieciństwo, chce się pobawić, chce poznać nowe osoby, chce zrealizować swoje ambicje czy zobaczyć jak to jest być studentem. W tych przypadkach niewątpliwie cele zostaną zrealizowane.

Studia są beznadziejnym wyborem, jeśli ktoś na nie idzie, bo rodzice tego od niego wymagają, bo nie ma pomysłu na siebie, bo wydaje mu się że papier będzie jakąś gwarancją, bo liczy na to że łatwiej znajdzie dzięki nim pracę.

Jeśli zamierzasz studiować lub studiujesz, to zastanów się po co chcesz to robić lub po co to robisz. 

Twoim głównym celem jest dyplom i kariera? To raczej powinieneś/powinnaś skupić się na staniu się specjalistą czy ekspertem, który może się sprzedać. 

Twoim głównym celem są pieniądze? To być może warto pomyśleć o założeniu prostej działalności gospodarczej?

Twoim głównym celem jest znalezienie pomysłu na siebie? Może warto poczytać trochę książek, pobyć trochę w samotności lub wyjechać w podróż, by odkryć na nowo siebie?

Twoim głównym celem jest zaspokojenie ambicji rodziców? O tym porozmawiajmy może w kolejnym punkcie.
 

5. Rodzice.


Jest to dość drażliwy temat, ale nie bójmy się o tym mówić. Szacuje się, że dla około połowy studentów – największą motywacją do studiowania są niespełnione ambicje ich bliskich.

Mówiąc bardziej dosadnie – sporo osób studiuje, bo:

- ich rodzice im każą
- ich rodzice przestali by im dawać pieniądze
- ich rodzice chcą pochwalić się synem-inżynierem przed sąsiadami
- ich rodzice sądzą, że to da ich pociechom bezpieczeństwo
- ich rodzice robią sobie sesję terapeutyczną realizując własne cele z dzieciństwa przez osobę syna czy córki
- ich rodzice nie chcą wypaść źle przed rodziną czy sąsiadami

Czyli w rezultacie największą motywacją pod spodem są: pieniądze oraz samopoczucie rodziców. Na to pierwsze jest łatwe rozwiązanie: zbierz dupę i znajdź pracę, odetnij pępowinę. Na to drugie: przestań brać odpowiedzialność za emocje innych oraz skup się na rozwoju swojej kariery, by Twoi rodzice widzieli, że sobie radzisz. Jeśli rzucisz studia, to najwyżej trochę pogadają, ale prędzej czy później im to minie. A na pewno przestaną się na Ciebie denerwować, gdy pokażesz im że bez ich pomocy oraz bez dyplomu – całkiem nieźle żyjesz i na dodatek nie mieszkasz w ziemiance.


6. Aktualizacja oprogramowania.


Nawiązując do tematu rodziny – nie sposób nie wspomnieć o tym, że rodzice obecnych studentów wychowywali się w czasach, w których panowały zupełnie inne zasady życia.

W czasach gdzie:

 - rzadko pracowało się u „prywaciarza”, a częściej w czymś państwowym
- skoro było państwowe to było z reguły „pewne” i długoterminowe
- matura wtedy była czymś ważnym, a studia oznaczały prestiż
- jeśli miałeś wykształcenie, to miałeś pracę
- liczyły się głównie umiejętności twarde
- emerytura była pewna jak w banku i nikt nie myślał o tym, że ZUS może się rozpaść

Zobacz, że teraz:

- pracujemy głównie w prywatnych korporacjach i małych firmach
- żadna praca nie jest pewna i nie jest na całe życie
- matura nic nie znaczy, a studia ma prawie każdy, młody człowiek
- wykształcenie nie daje gwarancji zatrudnienia
- coraz bardziej liczą się umiejętności miękkie
- młodzi Polacy prawdopodobnie nie dostaną emerytury lub dostaną ją bardzo niską

Jak nie ciężko zauważyć – czasy się mocno zmieniły i reguły gry – także. Jeśli więc ktoś próbuje w dzisiejszych czasach żyć mentalnością swoich rodziców pt. dobrze się ucz, skończ dobre studia, znajdź bezpieczną pracę etc., to nie zaprowadzi go to do daleko. Oprogramowanie w swojej głowie trzeba stale aktualizować, aby nie tylko być na bieżąco, ale wręcz wyprzedzać to, co się dzisiaj na świecie dzieje. Tylko takie podejście może być gwarantem większych sukcesów.


7. Inflacja wykształcenia.


Wykształcenie, tak samo jak pieniądz, podlega inflacji. Oznacza to, że traci z czasem na swojej wartości. Zobacz że matura miała kiedyś znaczenie, a teraz jest nieistotna. To samo tyczy się licencjatu, magistra i inżyniera. Mamy tak wiele osób z tymi dyplomami, że o niczym one nie świadczą. Tłumy osób są magistrami od wszystkiego.

Przez inflację wykształcenia – pracodawcy podzielili się na dwa typy:

- pierwszy typ to pracodawcy, którzy traktują magistra jako oczywistą oczywistość i według nich każdy powinien go mieć, a najlepiej to mieć doktorat
- drugi typ to pracodawcy, którzy zatrudniają ludzi, a nie dyplomy, więc i tak mają gdzieś wykształcenie danej osoby

Nie będę oceniać ani jednego, ani drugiego podejścia, bo ma ono plusy i minusy. Warto jednak wiedzieć, że istnieje taki, niepisany podział (w kwestii pracodawców) i że Twoje wykształcenie na poziomie magistra prawdopodobnie niewiele znaczy (zakładamy, że jest ono mocno ogólnokształcące i że skupiamy się tylko na tym aspekcie – pomijając Twoje doświadczenie, umiejętności itd.).
 

8. Doświadczenie vs. Wykształcenie.


Jeśli przeglądniesz portale z ogłoszeniami o pracę albo popytasz wśród swoich znajomych, to zobaczysz, że średnio 8 na 10 pracodawców stawia na to, aby potencjalny kandydat miał przede wszystkim doświadczenie. Pomijam już fakt, że często pracodawcy rzucają wymaganiami z kosmosu, ale doświadczenie jest taką kwestią podstawową.

Cała reszta jest przeważnie dodatkiem, który fajnie wygląda. Może warto więc się zastanowić czy zamiast marnowania 5 lat na uczelni, do której nie czujemy mięty – nie lepiej jest zdobyć doświadczenia w kilku firmach i stać się tym samym wartościową osobą na rynku pracy?

 

9. Papier.


Na uwagę zasługuje fakt, że sporo osób w Polsce ma na tyle zaściankową mentalność (głównie osoby starsze), że jeśli ktoś nie ma studiów, to według nich jest nikim. Może więc zdecydujesz się na studia ze strachu przed oceną. Pytanie jednak brzmi czy chcesz żyć dla siebie czy dla innych.
 

10. Inna ścieżka kariery.


Na koniec – bardzo, ale to bardzo mocno polecam pomyśleć nad inną ścieżką kariery, niżeli ścieżka wiodąca przez studia. Można otworzyć start'up, wziąć dofinansowanie z urzędu pracy na własną działalność, założyć firmę w inkubatorach przedsiębiorczości, handlować ciuchami, wystartować z handlem przez internet, stać się w czymś ekspertem, grać w pokera i robić masę, innych rzeczy, które są o wiele bardziej intratne niżeli liczenie na sukces dzięki studiom.

 

Podsumowanie.
 

Pamiętaj, że nie napisałem tego tekstu, aby negować lub pochwalać studiowanie. Studia mają swoje wady i zalety. Brak studiów – także. Oczywiście rozumiem, że sporo osób chce studiować, chce to przeżyć, chce się uczyć czegoś co lubią, chce poznawać nowe osoby czy imprezować. Nie ujmuję niczego studiom i nie odbieram wartości tego pięknego czasu. Ale jeśli ktoś nie chce później pluć sobie w twarz, żałować skończenia nieodpowiedniego kierunku, zmarnowania pięciu lat na nic czy życia pod dyktando innych – to warto, aby mój tekst przeanalizował i poznał prawdziwą stronę szkolnictwa wyższego. I niech nie da się oszukać, że coś jest piękne, jeśli takim nie jest.