W dzisiejszych czasach motywacja stała się niezwykle modna. Miliony ludzi, każdego dnia: czyta książki na temat motywacji, ogląda filmiki motywacyjne czy też lajkuje zdjęcia przedstawiające motywacyjne hasła. Są też tacy, którzy idą o krok dalej i na przykład: korzystają z usług trenerów personalnych, którzy mają za zadanie motywować ich do ćwiczeń fizycznych, współpracują na stałe z tzw. trenerami mentalnymi podtrzymującymi ich chęć do działania lub systematycznie jeżdżą na motywacyjne eventy, na których to mówcy - rzecz jasna - motywacyjni dzielą się historiami podsycającymi „wewnętrzny ogień” uczestników szkolenia. Żeby tego było mało: część osób sięga również po różne gadżety w postaci: bluz, kubków, opasek, biżuterii czy case’ów na telefon, których celem jest oczywiście… motywowanie ich użytkowników, dzięki inspirującym nadrukom.
I pomimo tego, że to wszystko może brzmieć dość zabawnie, to sam problem związany z motywacją istnieje naprawdę i jest dość nieprzyjemny. Większość z nas nawet miesiącami lub latami cierpi na chroniczny brak motywacji do robienia czegoś, co na pozór jest dla nas ważne, na czym powinno nam zależeć i za co powinniśmy się już dawno temu zabrać. Dla niektórych jest to kwestia zmotywowania się do intensywniejszej pracy, dla innych zmotywowanie się do chodzenia na siłownię, a jeszcze inni chcą się zmotywować do częstszego sprzątania swojego mieszkania. Wszystko to po to, by poprawić coś w swoim życiu, zacząć się lepiej ze sobą czuć czy też pozbyć się różnych problemów. Ale czy to, całe „poszukiwanie motywacji” w klasycznej formie ma w ogóle jakikolwiek sens?
Poprzez „klasyczną formę” mam na myśli fakt tego, że sięgając np. po książki, filmy czy szkolenia, chcemy aby pomogły nam one zrobić tak, żeby nam się chciało. Chcemy poczuć w głębi siebie jakąś, magiczną moc, która wszystko zmieni. Chcemy nagle sprawić, by praca stała się przyjemniejsza, przerzucanie żelastwa na siłowni łatwiejsze, a chwycenie za odkurzacz bezproblemowe. Sęk jednak w tym, że świat tak nie działa.
Nieważne, jak bardzo będziesz się starał. Nie jesteś w stanie spowodować (i nie pomoże Ci w tym żaden filmik, gadżet, czy jakikolwiek trener) by każdego dnia wstawać z uśmiechem na ustach, czuć się wyśmienicie i mieć 100% motywacji do robienia wszystkiego, co robić powinieneś. Powiem więcej. Wiele razy w swoim życiu będziesz miał takie dni, kiedy to jedyne, czego będziesz chciał, to… zostać w łóżku i nigdzie się stamtąd nie ruszać. Wtedy też ostatnimi rzeczami, o jakich będziesz myślał będzie: intensywna praca, pójście na siłownię czy wysprzątanie mieszkania.
Problem z długotrwałym utrzymaniem świetnego samopoczucia czy wysokiej motywacji wynika z pewnego, wręcz banalnego faktu. Fakt ten brzmi następująco: jesteśmy ludźmi. A skoro nimi jesteśmy, to musimy brać pod uwagę, że na nasze codzienne samopoczucie czy motywację wpływają dziesiątki, różnych rzeczy. Nie tylko to, jak myślimy i z jakim nastawieniem się budzimy, ale dużo mocniej to: czy się wyspaliśmy, jaka jest pogoda danego dnia, czy mamy niedobory witamin lub minerałów, czy nasze organy pracują prawidłowo, jaki mamy poziom poszczególnych hormonów, a nawet co zjedliśmy na kolację, kilka godzin wcześniej.
Masz dziś wyjątkowo dobry dzień? Czujesz się fenomenalnie, za wszystko zabierasz się bez wymówek i możesz przenosić góry? To super! Ale niestety nie masz żadnej gwarancji na to, że jutro będzie tak samo. Twój optymizm, motywacyjna tapeta w telefonie czy też playlista na Spotify z piosenkami mającymi dodawać Ci skrzydeł, nie są w stanie wygrać z tym, że całą noc kręciłeś się z boku na bok, ciśnienie powietrza drastycznie spadło, a do tego brakuje Ci witamin z grupy B. Przez to zamiast wyskoczyć z łóżka i udać się tanecznym krokiem pod prysznic… Ty otwierasz oczy, czując tylko przeszywający ból głowy i jedyne o czym marzysz to to, aby ktoś Cię dobił. Jak więc w taki dzień szukać w sobie jakiejkolwiek motywacji do działania?
A co, jeśli powiedziałbym Ci, że tej motywacji wcale nie potrzebujemy i że koncentrowanie się na niej jest właściwie dość dużym błędem?
Ale jak to?!
Posłuchaj. Czy miałeś kiedyś tak, że pomimo iż nie chciało Ci się czegoś zrobić i nie miałeś na to ani siły, to mimo wszystko zabrałeś się do tego?
Jasne, że tak! Każdy z nas doświadczył tego tysiące razy w swoim życiu…
Ucząc się na sprawdzian lub egzamin.
Odrabiając zadanie domowe.
Sprzątając swój pokój.
Jadąc do szkoły.
Wstając do pracy.
Dzwoniąc do klientów.
Robiąc sobie kolację.
Idąc do sklepu zrobić zakupy.
Spotykając się z kimś na kawę.
Jadąc do teściów na obiad.
Wstając w nocy przewinąć dziecko.
Myjąc swój samochód.
Robiąc comiesięczne przelewy.
Stojąc w kolejce, w urzędzie.
Gdy pięć razy w tygodniu, o 6:00 rano dzwoni nasz budzik, to niezależnie od tego, jak bardzo nam się chce lub nie chce: po prostu wstajemy z łóżka i zaczynamy nasz poranny rytuał wyjścia do pracy. Nie ma tam miejsca na szukanie motywacji, czytanie inspirujących haseł i zastanawianie się nad tym, którą nogę postawić na podłodze w pierwszej kolejności. Robimy to, co do nas należy. Bez gadania. Bez analizowania. Bez rozczulania się nad sobą.
Jednak kiedy przychodzi nam na przykład pójść na siłownię, to podchodzimy do tego w zupełnie, inny sposób. Zaczynamy ze sobą negocjować. Zaczynamy rozmyślać nad poziomem naszej chęci. Zaczynamy szarpać się z decyzją, czy wyjść z domu i pójść dzisiaj poćwiczyć, czy może zostać i oglądać dalej Netflixa. Zamiast potraktować siłownię jako nasz, pewnego rodzaju obowiązek, to myślimy o niej raczej jak o opcji, z której możemy skorzystać lub nie - w zależności od tego jak zmotywowani do wyjścia jesteśmy. I to jest właśnie nasz największy błąd.
Osobiście, jeśli chodziłbym ćwiczyć tylko wtedy, kiedy naprawdę chce mi się to robić, to prawdopodobnie odwiedzałbym siłownię raz na pół roku. Bo czasami jestem po prostu zmęczony fizycznie. Bo czasami boli mnie głowa. Bo czasami nie chce mi się pakować torby. Bo czasami nie chce mi się wychodzić ze względu na padający za oknem deszcz. Bo czasami myśląc o tym, że mam jechać gdzieś tylko po to, żeby się spocić i przerzucić kilka ton żelastwa - automatycznie mi się odechciewa.
Ale wiesz co? Ćwiczę praktycznie codziennie. Kiedy na zegarku wybija 17:30, to niezależnie od mojej motywacji, samopoczucia i myśli na temat siłowni: po prostu wstaję, pakuję torbę i wychodzę z domu. Robię to, ponieważ zobowiązałem się do tego wobec siebie i wychodzę z założenia, że rzeczy, które muszą zostać wykonane - muszą zostać wykonane. Nie daję sobie przestrzeni na codzienne podejmowanie decyzji dotyczącej wyjścia na siłownię. Bo decyzja została przeze mnie podjęta dawno temu.
Osoby, które w różnych dziedzinach życia odnoszą pożądane rezultaty - nie odnoszą ich dzięki temu, że każdego dnia są wysoce zmotywowani. Bardziej dlatego, że każdego dnia robią to, co do nich należy i powtarzają to od dłuższego czasu.
Patrząc na temat motywacji z takiej właśnie perspektywy, pewnie zaczynasz już zauważać, dlaczego jest ona przereklamowana (w klasycznej formie rozumienia motywacji jako wewnętrznej „chęci”). Nie dosyć, że nie da się jej trwale utrzymać i tracą ją nawet osoby wykonujące na pozór niesamowicie przyjemną pracę (DJ’e, piosenkarze, celebryci, sportowcy itd.), to do tego ciągłe poszukiwanie jej jest dość męczące, a co najważniejsze: nie jest nam ona do niczego potrzebna, ponieważ bez problemów możemy działać kompletnie jej nie posiadając.
Czy to oznacza, że powinniśmy odrzucić wszystkie sposoby, jakie dotychczas wykorzystywaliśmy do zwiększania swojej motywacji? Absolutnie nie. Bardziej chodzi o to, by przestać traktować motywację jak króliczka, za którym ciągle gonimy. Nie powinniśmy też uzależniać swojego działania (lub jego braku) od poziomu naszej „wewnętrznej chęci”, bo poziom ten ciągle się zmienia. Zwiększanie swojej motywacji i inspirowanie się różnymi rzeczami może nam na co dzień pomagać. Ale zdecydowanie ważniejsze będzie znalezienie silnego „dlaczego?”, czyli kluczowego powodu, dla którego chcemy coś robić, a następnie zobowiązanie się wobec samego siebie do systematycznego działania.